Historia Luny nie była jasna od samego początku.
Kierownik schroniska powiedział, że to suczka
dwóch skłóconych ze sobą dziewczyn, które
przestały ze sobą mieszkać.
To spowodowało, że
psiak wylądował na ulicy,
błąkając się bez celu między blokami.
Podobno jedna z dziewczyn dzwoniła do schroniska mówiąc, że
skomplikowała jej się sytuacja życiowa, więc chce oddać
swojego pupila do Promyka.
Kierownik jednak odmówił.
„Tu trafiają tylko przybłędy.
Nie przyjmujemy psów od właścicieli,
gdy te im się znudziły”.
Kilka dni później znaleziono przybłędę.
Lunę.
***
Jakiś czas temu na blogu pod postem
otrzymałam dość enigmatyczny komentarz:
„Znam tego psiaka. Kiedyś miała na imię Keli”.
Nic nie mogło mnie powstrzymać.
Zaczęłam drążyć, zaprzęgając dociekliwość
do pracy.
Znalazłam IP, którego ktoś
użył, by napisać komentarz. A po adresie IP
niczym po nitce do kłębka, dotarłam
do adresu mailowego.
Napisałam.
„Cześć. Kim jesteś? Skąd znasz Lunę?
Czy możesz opowiedzieć jej historię?”.
Na odpowiedź nie musiałam długo czekać.
Autorką komentarza i adresu mailowego
okazała się dawna właścicielka Luny, Wioleta.
Szczegółowo opisała jej życie i przysłała pakiet zdjęć,
gdy Luna (dawniej Keli) była jeszcze szczeniakiem.
A historia wyglądała tak.
Na początku 2015 roku Wioleta wraz ze swoim chłopakiem,
zamieszkała na jakiś czas u koleżanki.
Dziewczyny postanowiły przygarnąć 5-tygodniowego szczeniaka
i opiekować się nim na zmianę.
Sytuacja skomplikowała się,
gdy para zdecydowała się wyprowadzić.
Wioleta zostawiła suczkę pod opieką
współlokatorki, mimo że to ona była bardziej
do niej przywiązana.
Ta druga,
nie pałała zbyt dużym uczuciem do psiaka.
W wakacje pozbyła się więc „problemu”,
oddając Keli obcym ludziom.
Wioleta, gdy dowiedziała się że Keli
trafiła w niepowołane ręce,
odnalazła ją, zabrała ze sobą
i umieściła w mieszkaniu cioci, gdzie codziennie
jeździła, by wyprowadzać psiaka na dwór.
Sama mieszkała po rozstaniu z chłopakiem
u dziadków, więc jak twierdziła w mailu:
„Nie mogłam jej wziąć ze sobą.
Dziadkowie się nie godzili”.
To jednak nie koniec historii.
Wioleta musiała wyjechać na dwa dni z Gdańska,
więc poprosiła pierwszą właścicielkę Keli
o dwudniową opiekę nad psiakiem, by nie robić
kłopotu cioci, u której suczka mieszkała.
Kiedy to czytałam nie mogłam zrozumieć
jej motywu. Jak można ponownie
oddać psa komuś, kto go nie chciał i pozbył się
jak niepotrzebnego bagażu?
Wioleta twierdziła jednak, że była współlokatorka
kajała się po rozstaniu z psem, zaklinając
na wszystkich świętych, że psa już nigdy nie porzuci.
Więc dwa dni opieki zamieniły się w tygodnie,
a tygodnie w miesiące.
I zgadnijcie co się stało?
Dawna współlokatorka jakiś czas później
postanowiła się wyprowadzić, zostawiając
„problem” pod opieką mamy.
Tak przynajmniej twierdziła.
Tymczasem resztę prawdziwej historii
poznaliśmy w Promyku.
Opiekunka Keli, była współlokatorka Wiolety
chciała umieścić ją w schronisku.
Gdy kierownik odmówił przyjęcia psa,
który ma dom, dziewczyna bezpretensjonalnie
wyrzuciła go na ulicę.
Po anonimowym
telefonie, pracownicy Promyka znaleźli psiaka przy ul. Leszczyńskich,
przestraszonego i wychudzonego. Przywieźli go na Kokoszki,
a my trafiliśmy tam kilka dni później.
Po tym jak poznałam historię Luny,
wszystko nagle stało się jasne.
Już wiem czemu nie chciała jeść przez pierwsze dni
i czemu wielokrotnie tak niespokojnie oddychała.
Zrozumiałam, dlaczego polubiła spać przy nas,
pod łóżkiem a w obcych pomieszczeniach
wpadała w panikę.
Jest w niej po prostu strach i brak stabilności.
Przez półtora roku Luna nie miała stałego domu,
a właściciele zmieniali się jak pogoda.
Kiedy pojechaliśmy do schroniska wybrać psa
podchodziłam do każdego boksu
i zaglądałam w oczy wszystkim istotom.
W spojrzeniu Luny było coś niepojętego.
Dobro, ciepło ale też tęsknota, niepewność
i ogrom smutku. Kiedy Luna wtulała się w moją dłoń
przez siatkę boksu, patrząc mi głęboko w oczy,
wiedziałam już, że należymy do siebie. Na zawsze.
Tym razem, było to pierwsze dla niej,
w psim mocno niepewnym życiu,
NA ZAWSZE.
Cudowna suczka z piękną smutną historią ale ze szczęśliwym zakończeniem. Ja także mam suczkę ze schroniska. Psie spojrzenie hipnotyzuje swoją miłością i oddaniem.
Pozdrawiam serdecznie ❤️☺️🙏🏼
A więc tysiąc uścisków dla Was. Dobrze, że na siebie trafiłyście ❤