Czasami nasze przeznaczenie wydaje się być łaskawsze
niż początkowo sądziliśmy. Czasami jednak uderza znienacka
znajdując nas pod innym imieniem i w obcym zakątku świata.
Niekiedy przychodzi nam spłacać długi karmiczne
jeszcze w tym samym życiu, co popełnione błędy.
Tak jakby pokuta była wiecznym cieniem poczucia winy.
Jak to możliwe? Kto pisze kolejne rozdziały naszej codzienności?
Kto decyduje o tym co dobre, a co złe?
I wreszcie, kto decyduje o nas, o naszym złu lub cnocie?
Zaczęłam zadawać sobie te pytania podczas lektury życia,
Shantaram, a potem kontynuowałam rozmyślania czytając Cień Góry.
Zapytacie, czemu „lektura życia”?
Bo coś robi z człowiekiem.
To nie jest miła książki to poduszki,
to raczej historia spłaty pewnego długo karmicznego.
To opowieść o tym, że czyny nie zawsze świadczą o tym kim jesteśmy.
Bo czyny to tylko jedna strona monety, a intencje są jej rewersem.
Lin, Linbaba, Shantaram i Gregory to jedna i ta sama osoba.
To człowiek, który trafił do australijskiego więzienia,
a potem z niego uciekł i znalazł się w samym sercu indyjskiej mafii, w Bombaju.
To człowiek, który każdego dnia oko w oko spotykał się ze swoją karmą.
Bił i był bity, trafiał do aresztów, potem cudem z nich wychodził.
Był torturowany, bohatersko gasił pożary w slumsach.
Pomagał Afgańczykom w wojnie z Rosjanami, uciekał przed łowcami głów,
kochał, nienawidził, grzebał przyjaciół i ścigał wrogów.
I mimo całej mafijnej otoczki i etykiecie gangstera, która do niego
przylgnęła, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że oto czytam o człowieku,
którego serce jest wypełnione dobrem i współczuciem.
Czytając dwa grube tomy pełne krwawych przygód, ciągle towarzyszyło
mi uczucie, że nigdy nie jest za późno, by coś zmienić. Że przecież los, fatum czy przeznaczenie są jedynie płynnym algorytmem,
którego nowa, dodana wartość zmieni wynik gry.
Że mimo błędów, które popełniliśmy, wciąż jest nadzieja.
Że jeśli dokonamy odpowiedniego wyboru to rozwiniemy
dobro które w sobie nosimy od czasów powstania Wszechświata.
Ostatni rok wielu nam dał mocno po dupie.
Moim kuksańcem okazała się jego końcówka i Nowy Rok.
A towarzyszyło temu uczucie, że przecież zasłużyłam.
Że gniew którym kipię i chciwość w której się kąpię,
musiały w końcu zebrać karmiczne żniwo.
Bo nie zawsze czyny świadczą o człowieku i jego charakterze,
czasem świadczy o nim również ich brak i myśli wypełnione
przekleństwami.
Czy ktoś z Was czytając Shantaram zwrócił uwagę na to,
ile razy Lin oddał komuś pieniądze bez powodu? Ot tak, bo chciał
się podzielić? Gdybym chciała to zliczyć, musiałabym kupić 90-kartkowy zeszyt
i zapisywać go kratka w kratkę bez akapitów. A i tak okazałby się zbyt cienki.
I dlatego każdego dnia, z miłością oddawałam się lekturze
tych dwóch książek. Bo budziły we mnie nadzieję. Że cokolwiek
się wydarzyło, cokolwiek zrodziło się w umyśle, zawsze jest szansa zmiany
i dokonania nowego wyboru pod tytułem „WYBIERAM DOBRO”.
I nie jest to postanowienie na Nowy 2017 Rok,
to raczej postanowienie na życie. Ok. Spłacę swój dług wobec
ludzi którym złorzeczyłam, nakarmię swój świat odrobinę
lepszymi myślami.
Po to, by kiedyś, może u schyłku tego życia lub w następnym
było lepiej. Nie tylko mi, lecz wszystkim, których spotkam na drodze.