W naszym jednostkowym życiu najbardziej zmagamy się z dwoma modelami działania. Pierwszy to: zrób coś przyjemnego teraz, a w jakiejś nieokreślonej przyszłości jako konsekwencja pojawi się nieprzyjemne. Powtarzaj przyjemność dość często a nieprzyjemne pojawi się wraz z odsetkami, bez których moglibyśmy spokojnie żyć.
Drugi model to: zrób teraz coś, czego wygodniej byłoby nie robić i odnieś korzyści z tego później. Powtarzaj to zachowanie dość często, a w przyszłości zbierzesz plony w postaci pomnożonych odsetek.
B.K.S Iyengar
Joga światłem życia
Powyższy cytat był jak szklanka zimnej wody w upalny dzień.
Oto nagle znalazłam się w domu!
Więc wszystko to, czemu się oddaję z takim zapałem, ma sens.
Dyscyplina, samokontrola i silna wola zwyciężają na drodze do szczęścia.
Nie zawsze żyłam tak jak teraz.
Był okres liceum i co sobotnich dyskotek.
Był okres studiów i conocnych imprez do świtu.
Był okres żywienia się hot-dogami z podejrzanej budki
i wypijania dwóch litrów coli dziennie.
Towarzyszyły temu: niepokój, zmęczenie i brak zadowolenia.
A więc coś robię źle, pomyślałam.
Zaczęłam poszukiwania, biorąc na celownik dietę.
W ręce wpadła mi książka Petera Singera o prawach zwierząt; potem
uzupełniłam ją „Szalonym Kowbojem” Howarda Lymana. Wiedziałam już, że nigdy w życiu nie tknę mięsa. I że moje pierwotne reakcje w dzieciństwie były prawdziwe.
„Nie zjem”, „fuj”, „to nienaturalne”.
Intuicyjnie czułam, że dieta to nie wszystko, to ledwie wstęp do czegoś więcej.
Bo człowiek to nie tylko ciało, mamy jeszcze umysł i duszę. Szukałam dalej…
Na studiach dziennikarskich poznałam chłopaka, Krystiana. Przyciągnął mnie do siebie nieśmiałą innością. Okienka między wykładami sprzyjały zacieśnianiu więzów.
Otworzył się. Zaczął mówić o Dharmie. „Opowiedz mi jeszcze!”, prosiłam łapczywie.
Tak poznałam buddyzm. A potem, Wszechświat jakby w odpowiedzi na moje pytania podsunął mi te słowa przeczytane w pewnej gazecie…
Aby studiować buddyzm, trzeba studiować siebie. Aby studiować siebie, trzeba zapomnieć o sobie. A zapomnieć o sobie- to być oświeconym przez wszystko i wszystkich.
Pół roku później byłam już stałym bywalcem buddyjskiego ośrodka, w którym nauczyłam się medytować. Co prawda nikt z praktykujących nie był wegetarianinem; były co sobotnie imprezy, piwo i wino lały się strumieniami, ale dopiero po pięciu latach zaczęło mi to bardziej przeszkadzać, do tego czasu jedynie uwierało.
Zaczęłam się zastanawiać jak to jest możliwe, że w ośrodkach w których dbałość o karmę (a więc o przyczynę i skutek) powinna być na pierwszym miejscu, a tymczasem ludzie zarywają noce, obżerają się cukrem, piją alkohol i jedzą mięso tak jakby przyczyna i skutek w stosunku do ciała w ogóle nie istniały?
Owszem, buddyzm kładzie nacisk na przemijalność, owszem nikt z nas nie jest własnym ciałem, ale póki je mamy, czyż nie lepiej i zdrowiej byłoby je szanować? Kłaść się o 22, wstawać skoro świt, zdrowo karmić, nie pić i dużo spacerować?
W buddyzmie zabrakło mi pracy z ciałem, a ono wołało o pomoc. Było tak pospinane, że chodziłam nienaturalnie przygarbiona. Nie czułam go. Jakby było nie moje.
Nadal czegoś szukałam, choć nie umiałam tego nazwać. Nadal żyłam tak jak lubię, nawet mimo tego, że znajomi się ze mnie śmiali. Poniedziałek czy piątek, ja w łóżku byłam już o 22 i konsekwentnie wstawałam o 6. Przeszłam na weganizm, bo cukier i nabiał rujnowały mi zdrowie. Nadal nie piłam. Spacerowałam. Już nie medytowałam Bo ile można siedzieć na poduszce w niewygodnej pozycji, z podbródkiem bezwładnie opadającym ku klatce.
Aż pewnego poranka, z ciekawości, bo zawsze to za mną chodziło poszłam na jogę.
To było dziwne spotkanie. Myślałam, że się zrelaksuję, że będzie miło a w tle zagra indyjska muzyka. Tymczasem, zamiast muzyki była nabożna cisza przerywana jedynie słowami nauczycielki prowadzącej zajęcia.
Zabolało. Nie tylko ciało. Zabolało mnie ego. Ze nie potrafię. Że mam 30 lat, a 60-letnia kobieta obok potrafi coś, co dla mojego ciała jest abstrakcją. Poczułam mięśnie. Ale tak naprawdę, dogłębnie, tak jakbym pod mikroskopem zaglądała do własnego wnętrza. Poczułam te miejsca o których istnieniu nie miałam pojęcia.
I czułam je jeszcze przez najbliższe dni.
-Czy ja źle ćwiczyłam, że mnie tak wszystko boli?– zapytałam Agnieszki, koleżanki, która ćwiczyła jogę przez wiele lat.
-Wręcz przeciwnie. Nareszcie zaczynasz czuć własne ciało.
Poczułam je być może po raz pierwszy w swoim trzydziestoletnim życiu.
Wróciłam, a jakże. I skupiłam się na poszukiwaniach najlepszego dla siebie nauczyciela.
A że jestem drobiazgowa i dociekliwa nie omieszkałam zasięgnąć opinii najstarszego jogina w Polsce, znanego w całym kraju. Wysłałam więc do niego maila, a tydzień później nadeszła odpowiedź z nazwiskami. Sprawdziłam je. Poszłam do każdego z instruktorów po kolei, u dwójki zostałam.
Ćwiczę codziennie. W zasadzie „ćwiczenie” to niewłaściwe słowo, bo wiąże się wyłącznie z fizycznym aspektem jogi. A joga to filozofia, która ma doprowadzić do pełnej integracji ciała, umysłu i duszy. Hatha joga, której z sercem się oddaję, jest jogą dyscypliny. Lub, jak nazwał ją wielki indyjski mistrz, B.K.S Iyengar, Jogą silnej woli.
Kiedy przeczytałam jego książki i natrafiłam na ten zwrot, wiedziałam że jestem w domu.
Wiedziałam już że nikomu nie muszę się tłumaczyć z własnej dyscypliny, ani z tego że nie piję, że nie jem cukru, że nie zarywam nocy i nie gadam o bzdurach, bo szkoda mi czasu.
Uczę się. Każdego dnia od nowa, z umysłem początkującego. Nie tylko przez 1,5 godziny na zajęciach, ale również pomiędzy każdym wdechem a wydechem. Wiem już, że im częściej będziemy wzmacniać własną samokontrolę poprzez unikanie zwykłych przyjemnostek, które przynoszą zgubne konsekwencje a ćwiczyć się w nawykach wymagających siły woli, tym większa szansa że osiągniemy szczęście. Lub po prostu nauczymy się je przeżywać we właściwy sposób.
Logicznie rzecz biorąc, posiadając zdrowie i sprawując samokontrolę, jesteśmy w stanie coraz lepiej kierować naszym życiem. Jesteśmy szczęśliwi, gdy panujemy nad własnym życiem, ponieważ doświadczamy wtedy coraz większej wolności.
B.K.S Iyengar
By być wolnym trzeba być silnym. Dobrze czytać o Twojej drodze.;)
Dziękuję. Zapraszam częściej 🙂