Mówi się, że po charakterze psa możesz poznać
cechy właściciela. Jaki pies taki pan i na odwrót.
Idąc tym tropem można przypuszczać,
że ja i Michał jesteśmy Kid Rockiem,
co ciągle balanguje, rozrabia i
podpala na scenie kolejne gitary.
Luna bowiem jest psem o niespożytej energii.
Ma mocny charakter niczym biszkoptowy labrador
z kultowego filmu na podstawie książki Johna Grogana,
Marley i ja.
W domu jest jako taki spokój. Czasem gdy się nudzi
podchodzi do stołu przy którym piszę, wskakuje mi na kolana
i dwoma łapami uderza w klawiaturę pisząc poetyckie zdanie:
-gzgzghjklljhgfdsdfghjklghjkdfl
No chyba że w ręku
trzymam długopis, to wtedy bierze go w pysk i ucieka.
-Nie będziesz teraz pisać! Teraz będziesz się ze mną bawić!
A gdy jesteśmy w lesie, włącza się w w niej
wilczy instynkt, który karze węszyć, ryć dziury
łapać wiewiórki i porywać w pysk wolno bytujące zużyte chusteczki.
Kilka dni temu miałam również okazję przekonać się
jak Luna reaguje na wieś. W wigilijny poranek
spakowani wsiedliśmy w trójkę do samochodu
i wyruszyliśmy do rodzinnej wsi nad Wisłą.
Dwie godziny i dwa wymioty później
byliśmy na miejscu.
A tam, wśród wiejskich zapachów Luna oszalała.
kiedy tylko opuściła samochód wbiegła na
sam środek błotnistego pola, wyciągnęła z ziemi
marchew i seler, po czym zjadła je w ciągu trzech minut.
Żeby tylko na selerze się skończyło, ale nie.
Gdy następnego poranka zabrałam ją
na nadwiślańskie łąki, znalazła zdechłą żabę
i zaczęła ją przeżuwać jak stary kowboj tytoń.
-Luna, nie! Wypluj! Wypluj!
Krzyczałam ganiając ją po łące,
a ta machając ogonem zaczęła uciekać.
-Ale zabawa! Goń mnie! Ha ha ha!
Chwilę potem ją dopadłam. Ku mojej uciesze,
Luna sama stwierdziła, że żylasta żaba nie jest
żadnym przysmakiem. Wypluła ją wymiętoloną.
-Proszę, weź ją sobie. Wcale jej nie chcę.
Skoro żaba nie mogła służyć za śniadanie,
nasza psia przyjaciółka stwierdziła, że
trzeba upolować inne, najlepiej jeszcze żyjące.
Wilczy nosek wytropił w krzakach ptactwo.
Piękne, dorodne bażanty, które widząc drapieżnika
wystrzeliły z głośnym skrzekiem w powietrze.
Luna oczywiście pobiegła za nimi, ignorując fakt że za krzakami jest
płynna powierzchnia.
Usłyszałam tylko głośny PLUSK.
Chwilę potem zza krzaków wyszła cała mokra,
wytrząsając z siebie resztę zimnych, błotnistych kropli.
-I co? Fajnie było się wykąpać w jeziorze?
-Niezbyt. Chyba jednak na śniadanie zjem psie chrupki.
Odkąd Luna zamieszkała z nami, byłam ciekawa
jak zareaguje na wieś. Znając jej energię, podejrzewałam,
że zakocha się w tej olbrzymiej przestrzeni
ciszy i mocnych zapachów.
Jednak, niektóre miłości nie zawsze nam służą.
Po tej wyprawie zaczęłam wyrażać dziękczynne
modły za to że mieszkamy w mieście,
Tu bowiem wszystko jest poukładane i przewidywalne.
Psy na siebie nie szczekają, lecz obwąchują z zaciekawieniem,
większość śmieci mieszka w śmietnikach a zapachy są
przytłumione miejskim powietrzem.
Jednym z najzabawniejszych akcentów pobytu na wsi
była końcówka. Chwila pożegnania i pakowania
rzeczy do samochodu.
Kiedy ja wkładałam walizkę do bagażnika,
poprosiłam mamę, żeby potrzymała Lunę
na smyczy. Nie chcieliśmy puszczać jej wolno przed odjazdem,
żeby nie pobrudziła łap w błotnistym polu tuż przy domu.
Luna widząc, że oddaję smycz komuś, kto nie jest jej panią,
wykorzystała okazję. Wystrzeliła jak z procy, ciągnąc po
podwórku mamę.
-Stój! Stój!– krzyczała mama.
A ja choć bardzo chciałam to zatrzymać,
nie byłam w stanie, bo zaśmiewałam się do rozpuku.
Nigdy, w całym moim trzydziestoletnim życiu nie widziałam,
żeby moja mama kiedykolwiek biegała. Nie sądziłam, że potrafi!
Od wczorajszego wieczora,
Luna wypoczywa po wiejskich wrażeniach.
Śpi na plecach i głośno chrapie, czasem przebierając we śnie łapkami.
Patrzę wtedy na nią i nie mogę się nadziwić jaka jest spokojna.
Jak ją znam, to śni o soczystych bażantach uciekających jej sprzed nosa.