Mędrzęc Roshi Jakusho Kwong powiedział,
że najważniejszą rzeczą w życiu jest nauczyć się przeżywać PUSTKĘ.
Trzeba wówczas przyjąć, że umysł jest jak pusta butelka.
Nie należy postrzegać niczego przez pryzmat siebie
i swoich upodobań, ale przyjmować rzeczy takimi jakimi są.
To jest piękne przeżywanie PUSTKI.
Prawdziwe, buddyjskie, świadome, symboliczne.
Po prostu pozwalać zjawiskom przepływać,
nie oceniając ich.
Jednak my, ludzie na relatywnym poziomie
możemy też doświadczać innego rodzaju PUSTKI.
Tej mniej buddyjskiej, a bardziej nihilistycznej, gdy
mówimy, że czujemy wszechogarniającą wewnętrzną dziurę,
której niczym nie można nakarmić.
W chwilach, gdy w moim życiu duchowość
schodzi na dalszy plan, lub w ogóle nie ma jej na
bladym horyzoncie, czuję jak ta doskwierająca pustka
pożera mnie w całości.
Wszystko wówczas wydaje się zbyt błahe,
zbyt trywialne, zbyt byle jakie, by nakarmić ten potężny
i wiecznie dziurawy głód.
Teraz właśnie jestem na takim etapie.
Mój umysł łapie każdą rzecz w głodne gardło bez dna.
A nuż coś nasyci psychikę- odnajdę odpowiedź, zrozumiem życie
i własny powód istnienia.
Dużo czytam, bo może gdzieś TO znajdę.
Oglądam filozoficzne filmy. Biegam na jogę.
Piszę. Medytuję. Gotuję według ajurwedy.
Przytulam się do drzew. Chodzę na terapię.
Szukam niczym Indiana Jones skarbu templariuszy.
Ostatecznie i tak zawsze zostaję z pustymi rękoma.
Nic nie daje trwałego szczęścia i nic nigdy nie jest na pewno.
To co jeszcze przed chwilą cieszyło i napełniało znaczeniem
dziś wydaje się być kupką szarego popiołu.
W takich chwilach pozostaje jedno- doświadczyć owej PUSTKI.
Po prostu być i pozwolić sobie nie wiedzieć, nie rozumieć
i bać się tak zupełnie po ludzku.
Odkrywam wtedy, że w tej PUSTCE,
tej strasznej, głodnej dziurze można doświadczać spokoju.
I przyznanie się przed sobą, że jestem głodna,
niedoskonała i wiecznie poszukująca też jest ok.
PUSTKA może być pięknym stanem przejściowym.
Chwilą na złapanie oddechu i odklejenia się od etykietek.
Bo w PUSTCE nie jestem ani buddystką, nie jestem joginką,
nie jestem wiedźmą czy tą, która żyje wg określonych zasad Wszechświata.
Po prostu jestem.
Słucham.
Patrzę.
Wącham.
Czuję.
Doświadczam a
czasem nie doświadczam wcale.
Trochę czekam, jak spóźniony gość na
powolnego busa. Trochę śpiewam, trochę płaczę a niekiedy łapię motyle.
Wydaje się, że to takie życie bez sensu. Ale kto powiedział,
że sens życia należy odczuwać zawsze?Może czasem trzeba
doświadczyć niewiedzy by w końcu się dowiedzieć.
Może czasem trzeba wkładać do umysłu mentalne fast-foody,
by pewnego dnia odkryć doskonały, apetyczny smak samego siebie
i poczuć, że jestem właściwą osobą, we właściwym miejscu,
we właściwym czasie, robiąc to co od zawsze należało do mojego serca.
Przynależeć do siebie, być w centrum, kochać i być w świecie.