Są dni, kiedy zupełnie o tym zapominam.
Bo mam mało czasu. Bo jestem zabiegana,
Bo mam na głowie tysiąc różnych rzeczy.
A tymczasem rytuały i małe, domowe
ceremonie mają moc zatrzymania
nas w teraźniejszości.
Zwracają uwagę na to, w którym miejscu
jesteśmy. Każą zadać sobie pytanie:
czy nadal wiem dokąd zmierzam?
czy nie biegnę bez sensu?
Przede wszystkim jednak
rozwijają wdzięczność.
Poprzez rytuał rozumiem czynność,
która sprawia, że wracam do siebie.
Nie egocentrycznie, ale duchowo.
Skupiam się na tym co robię, weryfikując
stan wnętrza. Nie myślę o przeszłości,
nie wybiegam w przyszłość. Jestem Tu.
I uczę się kochać, To co jest.
Rytuały uczą mnie pokory. A przede wszystkim
wdzięczności. Za to gdzie jestem, z kim jestem,
kim ja jestem i za to, co mam.
Przede wszystkim jednak za to,
że JESTEM w ogóle, bo to wcale
nie jest oczywiste!
Kocham celebrować śniadania.
Przy cichej obecności Luny pod
kuchennym stołem, jadam z ulubionego
żółtego talerza kolorowe kanapki
popijając kawę z cynamonem.
Zawsze staram się, by przy tym wazon w kuchni
był wypełniony świeżymi kwiatami.
By jeszcze bardziej nacieszyć oko i nos, by przez tę
chwilę pożyć i doświadczyć zmysłami.
Gdy medytuję, palę świeczki. A Michał
odpala kadzidła, które jeszcze długo po
wypaleniu napełniają mieszkanie
sandałowym zapachem.
Sandałowy dym zamieszkuje
szafy, chowa się w kurtkach i zaskakuje
gości, których zawsze zdumiewa ten intensywny,
mocno drzewny aromat.
Ceremonie pomagają wyrażać dobre życzenia.
Nie dla siebie. Dla innych.
Bez rytuałów i ceremonii zapomniałabym
o potrzebie skierowania uwagi do wewnątrz,
oraz przesunięcia jej z ego do punktu „inni”.
A nawet gdybym pamiętała, to byłaby ona techniczną
metodą na uspokojenie umysłu. Ceremonie zmiękczają.
Łagodzą. Kołyszą. Wydobywają z nas to, co duchowe.
Kobiece. Wewnętrzne. Troskliwe. Bo pomyśl.
Dlaczego na Wschodzie od tysięcy lat zwraca się
uwagę na ceremonie? Czy dlatego, że to kraje zacofane?
A może ludzie naprawdę wierzą, że rytuały są jak czary,
które mają moc odsuwania tego, co negatywne?
Ja myślę, że mieszkańcy krajów „trzeciego świata”
wiedzą, że wdzięczność napełnia bogactwem. Nie tym
fałszywym, który chwilowo ułatwi życie. Ale
trwałym, który oznacza „być połączonym ze wszystkim”.
Potrzeba ich wykonywania
ma moc psychologicznej sztuczki. Bo im częściej
robimy coś z intencją dla innych, wyrażając dobre
życzenia, tym lepszymi ludźmi się stajemy.
Uspokajamy się. Bo czujemy się częścią
większej całości.
Szkoda, że świat Zachodu o tym zapomniał.
Kiedyś Słowianie palili ogniska i tańczyli wokół ognia,
który symbolizował życie i potencjał twórczy.
Karmiliśmy „demony”, by nie psociły. Szukaliśmy
kwiatów paproci i okadzaliśmy mieszkania
suszem z szałwi.
A dziś? Pozamykaliśmy się
w betonach odseparowani od siebie i swoich
korzeni. I wciąż skupiamy się na sobie. Nie, na
duchu. Na ego. „ja, moje, mój, moja”.
Rytuał to podarunek od nas dla siebie samych.
Tak konieczny w tych szalonych czasach stresu,
pędu i bycia anonimowym człowiekiem bez historii.
Magiczne są rytuały .. Kiedyś chyba się bardzo broniłam od wszelkich ceremonii i tradycji na cześć wolności i anonimowości.. Ale bez historii, przecież nie ma nas. I nie ma też kawy z cynamonem. A ja ją tak bardzo uwielbiam!
🙂 Rytuały w jakiś sposób budują naszą tożsamość. Nie w egotycznym sensie, ale tym, „że znaczę coś dla świata”. Cieszę się, że podzielasz moje zdanie. Życzę pięknego dnia!
Ja kocham i celebruję moje rytuały. 🙂
Warto to robić. Wtedy bardziej się „uziemiamy”