W moim domu ciasto jest codziennie.
Bo to, że pieczenie mnie odpręża, to jedno.
Ja kocham jeść ciasta! Murzynek, szarlotkę, kruche ze
śliwkami, muffiny bananowe, babkę.
Wszystko, co ma słodki smak i zapach
jest w mojej kuchni mile widziane.
I pomyśleć, że kiedyś wszystkiego
sobie odmawiałam.
Narzucałam sobie diety, których wcale
nie chciałam mieć. Pościłam. Unikałam i…
ciągle cierpiałam.
Tak naprawdę przez większość czasu żyłam w
mentalnym więzieniu: nie piłam alkoholu, nie jadłam cukru,
unikałam nabiału czy jedzenia na mieście.
W końcu i samych ludzi zaczęłam unikać, bo a nuż
zaburzą mój dyscyplinarny harmonogram dnia!
Byłam swoim największym wrogiem, bo pozbawiłam
się każdej zmysłowej radości… „Przyjemność”?
To brzmiało jak żart!
Na szczęście organizm się zbuntował,
ciało zaprotestowało a psychika przeszła
na tryb „zimowy”.
Pojawiła się senność. Taka życiowa „stand by”. Niby
byłam włączona ale w trybie oszczędzania energii.
Żyłam na pół gwizdka, z jedną stopą w przedsionku
a drugą w pięknym salonie.
Aż nadszedł moment pobudki.
Zobaczyłam, że coś nie gra. Że zamiast rozszerzać swój
horyzont ja zawężam pole widzenia do
czterech smutnych ścian. Zamiast świata
możliwości miałam szare pudełko od zapałek.
Unikanie cukru nagle stało się metaforą
unikania słodyczy życia. Wszystko co
przyjemne, zmysłowe, radosne było mi wrogiem.
Zamiast barw wybierałam szarość, zamiast ryzyka
porządek i logiczną ostrożność.
I myślcie, że teraz wychwalam hedonizm.
Daleka jestem od tego. Uważam, że
nie każdy powinien popuszczać pasa.
Nadmierne folgowanie może zabić.
Ale mi jednak, pomogło żyć.
Bo w zależności od tego, co dominuje
nam w umyśle, powinniśmy robić rzeczy
całkiem odwrotne. Na opak.
W ten sposób zapraszamy do
życia zdrową równowagę. Jesteś samotny?
Kochaj innych! Boisz się tłumów? Idź na targ!
Całe życie byłam poukładana, cicha,
wytrwała i mocno zdyscyplinowana. Wręcz do
ascetycznej przesady. Wszystko musiało być
doskonałe, a jeśli było inne, oznaczało, że jest „złe”.
Teraz chcę sprawdzić co jest po drugiej
stronie. Bo jest kolorowe, głośne a
przede wszystkim ŻYWE.
Pierwszy raz chcę tańczyć na bosaka.
Zjeść trzy gałki lodów przed obiadem.
Położyć się do łóżka po północy. Nie założyć
czapki, gdy wieje silny wiatr. Obejrzeć głupi
film, który nie niesie mądrego przesłania.
Zaryzykować. Doświadczyć.
Pobawić się. Zacząć żyć. Tak po prostu.
Brzmi nieźle, prawda? Ale uwierz mi,
to wcale nie jest proste.
Nie dla takich poukładanych i kontrolujących
typów jak ja. Prawdopodobnie będę uczyć
się tego przez wiele lat.
Bo to co mnóstwo ludzi ma we krwi:
ułatwiać sobie, luzować, odpoczywać, bawić się,
ja mam w umyśle schowane głęboko i pod ciężkim kluczem.
Zatem zaczynam od kuchni, bo to łatwe no i kocham piec.
Być może pewnego dnia zdejmę buty i zatańczę
na trawie w deszczu. I nie dlatego, że robią to wszyscy.
Po prostu będę miała ochotę! Poczuć, poszaleć,
posmakować, doświadczyć 🙂