Kiedyś, podczas szczerej rozmowy, znajomy powiedział:
-Potrzebuję znaleźć sobie jakieś hobby. Albo dziewczynę.
-Ale po co?- Odparłam.
-Bo mi smutno samemu. I jakoś tak… nudno. Nie mam co robić.
Rozbawiło mnie to i zdziwiło jednocześnie. Bo ja nigdy ze sobą się nie nudzę. Po prostu uważam, że to niemożliwe. Przecież zainspirować można się wszystkim! Kiedy się nudzicie proponuję zatańczyć do lustra, poczytać na głos, napisać listy do przyjaciół (długopisem!), śpiewać pod prysznicem, obejrzeć The Bing Bang Theory, postawić sobie tarota i zrobić wiele innych jakże fantastycznych rzeczy. Jakkolwiek egocentrycznie to zabrzmi, jestem święcie przekonana, że do szczęścia potrzeba nam jedynie samych siebie.
Uważam też, że aby odczuwać szczęście we własnym towarzystwie trzeba być ze sobą pogodzonym. Akceptować siebie w najmniejszych detalach. Lubić i doceniać zalety, tolerować ułomności. Dbać o siebie i być dobrym, tak jak dla najbliższego przyjaciela. Przede wszystkim zaś być świadomym, że druga osoba nigdy nie będzie w stanie dać nam szczęścia. Szczęście, miłość czy radość nie są skutkiem obecności ludzi w naszym życiu. Szczęście, radość i wszystkie inne cudowne uczucia to jedynie elementy uboczne wewnętrznej harmonii. Jeżeli kochamy siebie to kochamy też świat. Czy to nie brzmi logicznie?
Trudno jest dziś być z samym sobą i autentycznie spoczywać we własnym centrum. Od rana do wieczora nasza fizyczna przestrzeń jest namacalnie zaburzana od jazdy zatłoczonym tramwajem poprzez pracę w tzw „open space”, na byciu trącanym przez wózek starej kobiety, co stoi za nami w kolejce do biedronkowej kasy. Obce osoby nieustanne ingerują w naszą prywatną sferę dwudziestu kilku centymetrów, a tą powinniśmy ochraniać dla własnego zdrowia psychicznego. Nie bez powodu wpuszczamy tu z chęcią, tylko bliskie nam osoby jak przyjaciół i kochanków. Sfera intymna jest naszą granicą ciała, wolności i dystansu którego potrzeba każdej ludzkiej istocie. Może dlatego, tak bardzo kocham momenty powrotu do pustego mieszkania, gdy otwieram na oścież okna, siadam na łóżku i po prostu doświadczam swego towarzystwa bez ingerencji świata w jakże osobistą przestrzeń.
Parę dni temu oglądałam zabawny program z cyklu „Lekko Stronniczy” a tematem rozmowy dwóch prowadzących było, czy ekstrawertyk poradzi sobie w kosmosie. Panowie doszli do wniosku, że nie bardzo. Bo ekstrawertycy kochają ludzi i czerpią od nich energię. W przeciwieństwie do introwertyków, którzy odzyskują energię będąc sami ze sobą. Jak pięknie powiedzieli: (wybaczcie chaotyczną składnię, ja tylko cytuję) „introwertycy jak są sami ze sobą, to nie jest tak, że nic nie myślą. Oni mają w sobie dwa, trzy głosy; rzucają myślami; i rozmawiają sami ze sobą”. Ubawiło mnie to i jako konsekwentny introwertyk przyznaję rację. Można się nudzić jedynie w kiepskim towarzystwie ale nigdy ze sobą. I życzę wszystkim, by odnaleźli każdego dnia choć skrawek przestrzeni tyko dla siebie. Czerpcie radość i ciekawość z odkrywania własnego, umysłowego kosmosu, bo cóż może być bardziej interesującego niż wy sami?
Coś dla zabawy: 🙂