A wraz z nią wszystko co mroczne, groźne i nieznane.Wraz z zimą nadchodzi śmierć, głód i nieustanna walka o przetrwanie. Kto śledzi na bieżąco seriale HBO lub jest zwolennikiem książek fantasy, ten wie o czym mówię. Gra o tron bije rekordy popularności. Zarówno serial jak i kolejne tomy o losach rodziny Stark.
Jak to zwykle bywa u outsiderów i kosmitów, przez długi okres buntowałam się przed sięgnięciem po zbyt popularną książkę, albo co gorsza- obejrzeniem ekranizacji w komercyjnej telewizji. Ale nadszedł dzień zmiany i oto się złamałam. Nie lubię nie wiedzieć o czymś, co wszyscy głęboko przeżywają. Dobrze- wszak mogę pozostać ignorantką odnośnie aktualnej sytuacji w Parlamencie Europejskim, ale muszę wiedzieć- o co chodzi z tą zimą?
Winter is coming… To sławne powiedzenie i motto rodziny Stark, zwiastuje ciemne czasy, czasy niebezpieczne, mroczne, zagrażające życiu wszystkich. Jest zawołaniem do stanu gotowości i przyzwyczajeniem umysłu do tego, że będzie źle i niczym w stadzie wilków, każdy będzie musiał wywalczyć swoje prawo do bycia. Zima na głębokiej północy nie trwa trzech miesięcy. Czasami trwa lata, niekiedy wieki. Zapada wówczas głęboki mrok i zza muru wychodzą groźne potwory, które zabijają bez skrupułów.
Dlaczego się złamałam i śledzę losy tytułowej Gry o tron? Z powodu opinii znajomych, którzy zachwycali się książką lub serialem i z powodu kilku ciekawych zdań zasłyszanych w tramwaju:
– Słuchaj, oni wszyscy giną. Każdy po kolei!
-A główny bohater też?
-Tam co chwilę jest inny główny bohater.
-Jak to możliwe?
-No bo Martin co kilka rozdziałów zabija pierwszoplanowe postaci. Przyzwyczajasz się do jednego bohatera, lubisz go a tu nagle CIACH, odrąbują mu głowę!
-I co wtedy?!
-A no nic, zaprzyjaźniasz się z kolejną postacią, która wysuwa się na pierwszy lub drugi plan i CIACH…!
I chyba właśnie to czyni powieści George’a R.R. Martina czymś wyjątkowym. Pisarz bowiem łamie koncepcje o tym czym powieść być powinna. Szokuje i denerwuje czytelników poprzez śmierć i okrucieństwo jakich pełno w książce. To nie słodka lekturka, gdzie utożsamiasz się z głównym bohaterem idąc z nim na wojnę, płacząc z nim i śmiejąc się gdy upadnie. Tu nie pochodzisz z nikim zbyt długo za rączkę, bo bohater za rozdział już tej rączki mieć nie będzie. Lub głowy. Ile to ja się namartwiłam o mojego ulubionego karła. Przeżyje, czy go skrócą o kilka centymetrów?
I choć to dzieło bardzo komercyjne zrzeszające coraz większe grono fanów lubiących krew i akcję, to jednak warto też spojrzeć na nie z szerszej perspektywy. Mamy idealny dowód na to, że nie tylko dobry, wyrazisty bohater czyni powieść a po drugie, podczas lektury cały czas pracujemy z przywiązaniem i oswajamy się z wszechobecną śmiercią, w myśl zasady, że nic nie trwa wiecznie. Czy to nie piękne? Nareszcie ktoś odważył się złamać koncepcję „żyli długo i szczęśliwie”. Chociaż, ostatniego tomu jeszcze nikt z nas nie zna, może i tu Martin po raz kolejny zadziwi…?
Książka nie schodzi z księgarnianych półek TOP 10- nawet tom pierwszy- bo nowych fanów wciąż przybywa do czego jednak po części przyczyniają się również twórcy doskonałego serialu
(D. Beniofl, D.B. Weiss), który zgarnął kilkanaście nagród Emmy i Złote Globy. Wystarczy odwiedzić kilka serwisów filmowych, by zobaczyć, że serial jest nieustannie na podium i zbiera oceny 8,5-10/10. Lepszej reklamy chyba nie trzeba. Jeżeli przerażają was grube tomy Martina, polecam serial,wkrótce 5 sezon, każdy odcinek trwający około godzinę, ale w końcu… nadchodzi zima… Cóż więc innego moglibyście robić?
Zdjęcia:
1.) figure-of-l.deviantart.com
2.) gnightmoon2006.blogspot.com
3.) www.deviantart.com
4.) pudelekx.pl