-Czemu nie kupisz sobie maty – zapytałam
koleżankę, która od roku wytrwale chodzi
na zajęcia jogi.
-Ale po co? W studiu mają mnóstwo – odparła.
-Jeśli będziesz miała własną, w końcu
będziesz mogła rozpocząć praktykę własną.
W domowym zaciszu. Tylko ty, cisza i mata.
-E tam. Ćwiczyć samej? Po co?
Nie chcę. Nuda. Potrzebuję innych obok.
Czyż nie jest tak ze wszystkim?
Czyż nie jest tak, że odmawiamy
sobie prawa do przeżywania świata
w najlepszy możliwy sposób, jeśli nikt
nie patrzy?
Ja nie mam problemu z ćwiczeniem
jogi samej w domu, w absolutnej ciszy.
I nie mam problemu z medytacją, której
nikt nie widzi, której nikt nie ocenia
i o której pewnie nikt nie wie.
Ale złapałam się na innych rzeczach, które
rezerwowałam tylko dla cudzych oczu.
Ładną sukienkę. Najlepszy sweter.
Wyjście do kina. Palenie świeczek,
wytarcie biurka po porannej kawie.
Czyż nie jest tak, że od dziecka
nosimy w sobie program, by starać
się dla innych, ale dla siebie już niekoniecznie?
To dlatego z jednego związku zaraz pakujemy się
w inny. To dlatego, niektórym nie wystarcza
jedno dziecko lub jeden kot czy pies. To dlatego
w każdy weekend planujemy wyjście na miasto.
A gdy jesteśmy sami paplamy w głowie,
oglądamy seriale, i puszczamy głośną muzykę.
Boimy się samotności, bo nie znamy siebie.
A co gorsza, boimy się poznać. Nie chcemy
zbliżyć się do środka, w którym tętni gniew,
smutek, zazdrość, może nuda. Wolimy
stwarzać pozory.
Założyć ładną sukienkę
do kawiarni z koleżanką i chcieć ugotować
obiad na wizytę bliskiej rodziny. To dla nich
rezerwujemy twarz z makijażem, ułożone
włosy i drogą knajpkę.
Jeden kolega zapytał mnie wczoraj:
-Spotykasz się z kimś?
Odparłam, że nie. Że przecież
dopiero co wyszłam z pięcioletniego związku,
że na wszystko potrzeba czasu – a przede
wszystkim na spotkanie ze sobą, by zweryfikować,
kim jestem, czego chcę, co mogę dać i dokąd zmierzam.
Oraz skąd tyle smutku i gniewu i powielanie schematów.
Poza tym, dodałam,
w samotności nie ma niczego złego.
Od urodzenia w pojedynkę jesteśmy kompletni.
Zdawał się nie słyszeć co mówię.
Albo usłyszał, lecz nie zrozumiał.
-Od lipca minęło już tyle czasu!
Znajdź sobie kogoś!
Podziękowałam drogiemu koledze
i poszłam na randkę. Do domu.
Zapaliłam zapachowe świeczki. Przygasiłam światło.
Zaparzyłam poziomkowej herbaty w nowy imbryk, i
ubrałam najlepszą sukienkę.
Patrzyłam jak deszcz stuka o szyby i po prostu
siedziałam w swojej obecności.
Świadoma emocji. Świadoma oddechu.
Świadoma zmęczenia.
Prawdziwa, autentyczna, obecna, przytomna
dla samej siebie, a jednocześnie
dla całego świata. Bo przecież nie jestem oddzielna
od nikogo i jestem częścią reszty.
Nawet wtedy, a może zwłaszcza, gdy nikt nie patrzy.
Gdy już usłyszałam przekaz deszczu, a świeczki się
dopaliły, wzięłam do ręki książkę Jona Kabat-Zinna,
którą sączę od miesiąca. Jeden dzień- jedna strona,
bez pośpiechu. Tym razem czekała mnie niespodzianka.
„Gdy medytujesz w domu, może dodawać ci otuchy
i inspirować cię świadomość, że na świecie dokładnie
w tym samym momencie medytują dosłownie miliony
ludzi takich jak ty.Jesteś całością, a równocześnie jesteś częścią
większych i jeszcze większych całości, nawet
jeśli o tym nie wiesz. Nigdy nie jesteś sam.Już teraz przynależysz. Należysz do ludzkości.
Należysz do życia. Należysz do tej chwili, która jest
do tego właśnie oddechu.”
Jon Kabat-Zinn
Praktyka uważności dla początkujących
Super, że potrafisz być sama ze sobą. Zdecydowanie nie jest to łatwe, tym bardziej jak wokół tyle rozpraszaczy.