Choć w szkole i przedszkolu często
pytano mnie o to, kim chcę zostać jak
dorosnę, i zawsze odpowiadałam:
pisarzem i dziennikarzem,
to jednak nigdy nie przyszło mi do głowy, że
oprócz tych dwóch powyższych przyjdzie
mi również uprawiać zawód analityka.
Niestety, akurat za tę pracę nikt mi nie płaci.
Mało tego – to ja płacę dość wysoką cenę za
bycie wiecznym analitykiem.
Cena jest taka, że czasem sama
nie potrafię ze sobą wytrzymać.
A w tym wszystkim najtrudniejsze są decyzje.
Bo choćbym się wzbraniała rękami i nogami, to
jednak jakieś podejmować trzeba.
I o ile decyzja „co dziś zjem na obiad”, nie stanowi
większego problemu, to duże pytania,
które mogą zaważyć na mojej przyszłości
analizuję bez końca, czym sama siebie doprowadzam do obłędu.
Kojarzycie taki serial na
Netflixie, „The Good Place”?
Jest tak taki czarnoskóry bohater, Chidi,
którego nieświadomie ktoś chyba wzorował na mnie.
Nawet jeden z moich przyjaciół żartobliwie zaczął
zwracać się do mnie jego imieniem, tak bardzo mu
go przypominałam.
Otóż Chidi trafił do piekła, bo nie potrafił
podejmować decyzji.
Nawet w dniu własnego ślubu jego niezdecydowanie
doprowadziło do prawdziwej katastrofy.
Wieczne analizy, czy lepsze jest „TO”
a może jednak „TAMTO” , sprawiły, że
znalazł się w nieodpowiednim
miejscu w nieodpowiednim czasie i … stracił życie.
I dla mnie to doskonała metafora.
Bo gubiąc się we własnym analizach
i odwlekając decyzję o wyruszeniu naprzód, a
tym samym poniesieniu wszystkich konsekwencji
decyzji skazujemy się na wieczne stanie na rozdrożu.
Jednym słowem:
Zamiast żyć, myślimy o życiu.
Pamiętam taką sytuację:
Kiedyś na Jarmarku Dominikańskim
znalazłam stoisko z artystyczną biżuterią.
Można było kupić już gotowe wyroby,
lub zamówić sobie u rzemieślnika własną.
Z oryginalnym wzorem, kolorem i z różnych
materiałów. Do wyboru były:
drewno, szkło, srebro, złoto, metal,
z kolorów wszystkie kombinacje tęczy
a wzory – co tylko dusza zapragnie.
Moje artystyczne serce mocno zabiło!
Och, uwielbiam hand-made! Tak, tak, tak!
Przez godzinę wyjaśniałam panu
o co dokładnie mi chodzi. W końcu
wszystko skrupulatnie zapisał i umówiliśmy
się na datę odbioru.
Jakież było jego zdziwienie gdy po godzinie
przyszłam znowu. Że jednak nie srebro, a drewno.
Że jednak nie błękit, a czerwień. I nie koło, a listek.
Pan, wymownie mrucząc pod nosem, przekreślił
to co zapisał wcześniej i naniósł zmiany.
Dzień później, korzystając z wizytówki,
którą mi podarował, zadzwoniłam.
Że owszem, drewno jako surowiec zostaje.
Ale absolutnie żadnej czerwieni nie chcę.
Bo moment życia w którym teraz jestem
jest zdecydowanie bliższy zieleni.
-Niech zatem Pan wykreśli tą okrutną czerwień.
Ach! I wróćmy jednak do kształtu koła….
Pan przestał być miły. I zaczął mruczeć
jakby głośniej, choć wciąż niewyraźnie.
Może to tylko moja wyobraźnia, ale dałabym
sobie palca uciąć, że zapytał:
-Czy pani jest nienormalna?!
Ale może tylko mi się zdawało 🙂
Tak. Przebywanie ze mną nie jest łatwe.
Zwłaszcza na co dzień, gdy każdego dnia
życie wymaga podejmowania tysiąca decyzji.
Skutek jest taki, że pozwalam, by to inni
podejmowali je za mnie. Niezależnie od tego, czy są
to decyzje ważne, czy te z kategorii co dziś na obiad.
Pierwsze studia wybrali mi rodzice
(Towaroznawstwo). Chwała bogom, że
zrezygnowałam po pół roku.
Ci co mnie znają choć trochę odpuszczają
robienie ze mną zakupów. Bo bardzo dobrze
wiedzą, że potrafię się wycofać z długiej kolejki
by wymienić cytrynę na limonkę
oraz kalafior na brokuła.
Poważnie 🙂
Zwykle zwalałam to na horoskop.
Bo przecież jestem Wagą i ciągle
rozważam. Może w lewo a może
w prawo.
Dziś jednak widzę, że to zwykła
obawa przed dźwiganiem konsekwencji,
oraz nieumiejętność odpuszczania, czy
rezygnowania z reszty rzeczy.
Bo przecież dziś chcemy wszystko.
Nikt nie nauczył mnie zdrowego rezygnowania,
i świadomości, że każda decyzja ma swoje
konsekwencje. Bo zwykle wybieram coś, /zamiast czegoś.
I o ile slogan: „Zarówno to jak i tamto”
brzmi wspaniale, to nie oszukujmy się.
Ciastko należy albo zjeść,
albo schować do lodówki.
Tak jak w lodziarni Grycan.
Do wyboru jest 12 wegańskich smaków,
a wiesz, że możesz tylko 4, bo reszty nie zmieścisz.
I niech ktoś mi powie, że wybór jest prosty!
Dziś uczę się tego na nowo.
Od kilku dni codziennie podejmuję
przynajmniej trzy decyzje. Na początek
te z kategorii łatwych.
Szpinak, czy frytki z batata?
Joga w domu czy w studiu?
Książka rozwojowa czy fikcja?
Może, jak wszystko inne, wyćwiczona
decyzyjność stanie się mocniejsza w miarę
upływu czasu i dokładania ciężarów?
Im więcej zdecydowanych, ale trudnych
wyborów, tym większa później odwaga?
Może.
A może nie.
A może nie da rady już tego zmienić
i niezdecydowana zostanę na zawsze?
Wtedy nie pozostanie nic innego jak zgoda.
Pełna akceptacja.
Tak, taką decyzję mogę dziś podjąć.
Na zgodę. Że jestem jaka jestem,
choć nie zawsze bywa łatwo 🙂
Analitycy, myśliciele i filozofowie
łączmy się w tych trudach konieczności
dokonywania wyborów.
o rany, ile to razy wychodziłam ze sklepu z przeświadczeniem, że czegoś nie potrzebuję by jeszcze tego samego dnia stwierdzać, że jednak potrzebuję… gorzej gdy tego nie było już jak wracałam…
Imię dla córki wybrał mąż, niby jakieś pomysły miałam, ale się nie upierałam 😉
Pozdrawiam serdecznie 🙂
Jaka ulga, że jest ktoś jeszcze … 🙂
Dziękuję ❤
Dobrze wiedzieć, że ktoś potrafi zrozumieć to wszystko. Dla „zwykłych” ludzi te nasze codzienne decyzje i weryfikacje decyzji są czasami absurdalne, oni tego nie doświadczają więc nie rozumieją. Najczęściej zmagam się ze swoimi myślami sama dlatego lubię do Ciebie wpadać bo tu nie jestem dziwna 😉