Dokąd tak pędzisz dziewczyno?

Ten blog miał być zupełnie inny.

Nie zrozum mnie źle – kiedy zakładałam go
w 2014 roku było dla mnie jasne, że będzie
miał formę luźnej eseistyki.

Bywało różnie.

Blog rósł i malał wraz ze mną
adekwatnie do życiowych fal.

Niekiedy pisałam recenzje książek,
i zachwycałam się filmami. Czasem wrzuciłam
jakiś przepis na ciasto lub zupę wegańską.

Pojawił się post o „Mapie Marzeń” i artykuł o „Siostrzeństwie”.
Ranking Książek, które TRZEBA przeczytać, a także
kilka opowieści o człowieku i jego psie.

Blog nigdy nie wpisywał się w określony kanon.
Nigdy nie był blogiem kulinarnym czy książkowym,
choć było kilka prób, aby takim go uczynić.

Coś przyciąć, coś dodać, z czegoś zrezygnować.
Ale wiesz co? Nie dało się.
Bo ta strona jest jak kobieta,
która na niej publikuje.

Nieokreślona, bez etykiet,
z wieloma zmiennymi tożsamościami.

Jakiś czas temu ten pomysł pojawił się znowu.
Uczynić blog „jakimś”.
Myślę sobie – będę wrzucać dużo
merytorycznej wiedzy.

Wreszcie setki przeczytanych książek,
obejrzanych dokumentów i usłyszanych
podcastów znajdzie źródło ujścia.

Weganizm.
Prawa zwierząt.
Dietetyka.
Neurobiologia.

Napiszę posta o mitach na temat białka.
roślinne vs. zwierzęce, bo wciąż budzi
niezrozumienie.

Albo o B12.

Lub o różnicach faz snu:
REM i NREM.

Napiszę o wegańskim żywieniu w diecie
sportowca, albo o gęstości odżywczej.

A więc usiadłam po miesiącach przerwy
i zaczęłam stukać w klawiaturę, słuchając
co mówi moje serce.

I wiesz co?

Nie było tam witamin, dietetyki, biologii
ani wielkich idei. Było proste życie.

Luźna eseistyka.
Spokojna, cicha wędrówka.
Oto, co wyszło z wielkich planów.

Spacer.

Słowo, które stało się myślą przewodnią.
Słowo, które zawiera w sobie
„powolność” i „bezcelowość”.

Spacer.
Wędrówka.
Włóczęga.

Jakże mi bliskie – a jeszcze bardziej
odkąd mam psa o wilczym sercu.

I choć wędrówka wiąże się z ruchem
to jednak łączy mi się z byciem blisko ziemi.
Z ukorzenieniem.

Minęły trzy lata odkąd tu mieszkamy.
Dolny Sopot, tuż przy lesie. I właśnie tu
po raz pierwszy pozwoliłam sobie
zapuścić korzenie.

Brzmi „statycznie”,
a jednak jesteśmy w ruchu –
wciąż dużo tu wiatru i
chłodnego północnego powietrza.

Wiatr popycha naprzód.
Mówi „w ruchu tkwi życie”.

Więc chodzimy po lesie.
Codziennie.
Dziewczyna i i jej pies.

W lesie jest głośno od ptasich treli,
ale jakże cicho od ludzkich historii.
Owszem, spotykamy psiarzy.
Codziennie tych samych.

Znamy swoje imiona i
imiona psów.

Czasem przystajemy, żeby
spojrzeć sobie w oczy, niekiedy wędrujemy razem
przez dwa kilometry dochodząc do rozstaju dróg.

Czasem mijamy się bez słów –
wystarczy zwykłe kiwnięcie głową.

Piotr.
Ukraińskie korzenie, mały terier Bruno.

Kacper.
Biała, kudłata Chmura,
która biała bywa tylko czasami.

Karolina i jej dwa adopciaki:
Krawat i Pirat, które Lunę szczypią w tyłek.

Tym jest dla mnie wędrówka – byciem w ruchomej
uważności na siebie i cały świat. Bez rankingów,
bez ścigania się czy zadyszki.

Aż dziw, że jakiś czas temu mogłam tylko biec.
Po co? Żeby uciec.

Przed niepokojem. Przed demonami.
Emocjami, których dużo.
Samotnością pośród ludzi.

Z tej potrzeby podkręcenia tempa
założyłam konto na Stravie
(aplikacja, która zlicza kilometry, spalone kalorie
i zestawia w rankingach z innymi uczestnikami tej samej
dyscypliny sportowej).

Kupiłam piękną kolarzówkę.
No i wpadłam.
Wielkie dopaminowe szaleństwo:

wyścigów,
porównań,
treningów,
celów…

które nijak miały się do tego,
co chciało ciało.

Naprawdę bardzo potrzebowałam
od siebie uciec.

Jednak w ostatnich tygodniach
zatrzymały mnie trzy rzeczy.

Pierwszą była żółta kartka od ciała.
Fizyczna niemoc. Po 170 km w szóstym tygodniu
reżimu ciało powiedziało „dość!”.

Padłam.
Mądre ciało nie poddało się
terrorowi ambitnego umysłu.
Nie tym razem. Wszystko ma swoje granice.

Drugim „stopem” było zdjęcie, udostępnione
na tablicy dawnej znajomej. Na zdjęciu była drewniana ławka.
A na niej napis namalowany zwykłym spreyem:

„Usiądź. Odpocznij.
Zastanów się po co żyjesz”.


Chwyciło mnie za serce
Zatrzymało. Zapłakałam.
Gdzie się podziała dziewczyna, która
przysiada na łące i kontempluje motyle?

I trzeci „stop” – jakże zielony i kwitnący
pełen wdzięcznych zapachów – Wiosna.

Rozkwit. Pąki. Ziemia.
Ptaki. Borsuki. Kwiaty jabłoni.
Wszystko pobudziło zmysły.

Pojawiła się tęsknota.

Wysiać.
Posadzić.
Coś urodzić.
Stworzyć.

Spojrzałam na zaniedbane
kwiaty w mieszkaniu.
Jakże mogłam zapomnieć?

Tak bardzo inwestowałam w uciekanie, że
pominęłam to, co naprawdę ważne i bliskie życiu.

A rośliny czekały.

Walczyły z suchą ziemią, niezłomne,
pełne wiary, że jeszcze do nich wrócę.

I te piękne drewniane skrzynki na balkonie.
W wielkiej chęci przyjęcia ziemi, nasion, sadzonek, korzeni.
Ziemia we mnie też czekała – ukorzeń się!
Chcesz być w ruchu? Ok. Po prostu wędruj!

Posłuchałam,
choć nie bez obaw.

Przyjaciółka, pies i ja ruszyłyśmy na piesze wędrówki –
takie, jakich miałam pełno jako
dziecko i młoda dziewczyna.

Kilkanaście kilometrów
z przysiadaniem na polanie
i starych pniakach.

Długie i krótkie przerwy robione od niechcenia,
aby zauważyć, usłyszeć, poczuć.
I jak Hobbit – zjeść drugie, trzecie i
czwarte śniadanie.

Wiedziałam, że przyjdzie nieuniknione.
Że jak zwolnię, to przyjdą emocje.
Smutek. I pustka. I samotność.

Czas w naturze okazał się być lustrem z jednoczesnym
powrotem do domu. Owszem. Spotkałam siebie.
Smutną. Zmęczoną. Powolną.
Samotną. Tak bardzo pragnącą gdzieś należeć.

Jednak paradoksalnie,
to przed czym uciekałam okazało się
prawdziwym lekarstwem.

Pomogło znaleźć miejsce w świecie pełnym fal,
cykliczności, rodzenia i umierania.
Było miejsce zarówno na zmęczenie
jak i na zwykłą radość.

Znów poczułam, że jestem naturą.
Zmianą.
Uczuciami.
Ruchem.

Bez intelektualnego rozkładania
na czynniki pierwsze typu „myślę więc jestem” –
ale z czystego, zmysłowego stania na mokrej ziemi
i doświadczania słońca na skórze.

Jestem.

Znów poczułam się
przynależna, pasująca, kompletna.

Z korzeniem głęboko zanurzonym w ziemi.
Z listkiem poruszanym przez wiatr zmian.
I konarem, które pragnie objęcia ptaków.

Wszyscy jesteśmy niekończącą się
wędrówką przez czas.

Gdzie tak pędzisz?

„Usiądź. Odpocznij.
I zastanów się, po co żyjesz”.

Opublikowane przez Kamila Gulbicka

Emocjonalna istnieje od kwietnia 2014 roku i porusza tematykę samorealizacji oraz pracy z emocjami. Strona ma służyć dwóm celom: prezentowaniu metod prowadzących do ogólnie pojętego sukcesu życiowego oraz zapoznaniu czytelników z książkami, które pomagają zrozumieć siebie i świat. Nie zabraknie też odrobiny rozrywki i recenzji z miejsc i kulturalnych wydarzeń.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: