Przeczytałam kiedyś, że w zdjęciu portretowym człowieka
wyraża się stosunek emocjonalny fotografa do tej osoby.
I pewnie analogicznie jest tak samo z obrazem czy rysunkiem.
Kiedy więc patrzę na ostatnie fotografie, które
zrobił mi ów człowiek widzę miłość, radość i szczęście.
Moje oczy błyszczą – jest w nich głębokie życie
i tak wiele warstw.
Uchwycił to, o czym zapomniałam.
Zobaczył mnie inaczej.
Zajrzał pod powierzchnię,
bo chciał szukać.
Powiedział: jesteś ważna.
Lubię kolekcjonować zdjęcia. Choć większość
trzymam w telefonie, to mam też wydruki
na fotograficznym, błyszczącym papierze.
Czasem do nich wracam.
Przypominają o chwilach i miejscach,
ale przede wszystkim o emocjonalnych stanach.
To jak przejście do Narnii przez
fotograficzne drzwi szafy.
Jedne zdjęcia mogłabym
ułożyć na kupce „radość i natchnienie”,
inne na stosiku „lęk i smutek”;
jeszcze inne są jak czysta kartka papieru
– „Nic nie czuję. Szukam siebie. Nie wiem kim jestem”.
Powracam do nich, aby wiedzieć kim się stałam –
gdzie byłam i co czułam. Oraz jak dawne
przeżycia wyrzeźbiły to, co teraz wysuwa się
na pierwszy plan i wpływa na wybory.
Powracam do nich też po to, aby życzliwie
spojrzeć wstecz – pogłaskać spojrzeniem
i powiedzieć dawnej sobie – „hej, będzie przecież dobrze”.
Tak jak w medytacji miłującej życzliwości.
Najpierw wyrażamy życzenia dla istoty,
która jest nam najbliższa, i do której
ciepłe uczucia przychodzą bezwysiłkowo.
Potem wracamy pamięcią do przeszłości.
Wyobrażam więc sobie dawną siebie –
małą dziewczynkę z potarganym włosem.
Mówię jej:
„Obyś była szczęśliwa.
Obyś była zdrowa.
Obyś była bezpieczna.
Oby żyło ci się z łatwością”.
I dopiero wtedy, kiedy poczuję, że tak jest,
że faktycznie życzę tej małej istotce,
wszystkiego co najlepsze, jestem w stanie
powiedzieć to samo dorosłej sobie.
Nie wiem dokładnie kiedy stałam się
tak okrutnie krytyczna, surowa,
krzycząca, pośpieszająca.
Pamiętam jednak,
kiedy jeszcze taka nie byłam.
Powracam do tamtych zdjęć i patrzę sobie w oczy.
Czułość. Wybaczenie. Sympatia. Ciekawość.
Tak, chyba kiedyś byłam dla siebie życzliwsza.
Byłam sobie starszą siostrą
zamiast być surowym krytykiem i
nauczycielem, który ocenia.
Skąd to we mnie?
Kiedy się wydarzyło?
I kiedy właściwie dorosłam?
Stało się nagle.
Mówią, że w zdjęciu portretowym człowieka
wyraża się stosunek emocjonalny fotografa do tejże osoby.
I tak samo z obrazem czy rysunkiem. Jak w filmie
Céline Sciamma „Portret kobiety w ogniu”.
Im bliżej siebie – portretowana i malarka –
tym więcej detali, życia i warstw na płótnie.
Patrzę na zdjęcia, które niegdyś robiłam.
Widzę, kiedy siebie lubiłam, a kiedy byłam obca.
Rysy łagodnieją, oko się śmieje. Oto nareszcie
Marianne zobaczyła Héloïse w intymnej
bliskości, i ta druga uznała wszystkie
przejawiające się emocje za ważne i potrzebne.
Dlatego lubię zdjęcia i
po to są mi potrzebne.
To jak dziennik bez słów, fotograficzny zapis
emocji zdjęty przy pomocy dłoni, obiektywu
i wzajemnej wymiany.
Swoisty katalog eterycznych uczuć
zatrzymany w nieruchomym kadrze.