Czasem niewiele trzeba aby zobaczyć życie na nowo. Niekiedy wystarczy zostawić wszystko za sobą, przestać biec lub spuścić z tonu. Dystans umożliwia zobaczenie rzeczywistości takiej jaka jest, bez nadawania jej zbędnych kolorów.
Dlatego warto czasem wyjechać, zmienić otoczenie, pobyć z kimś innym, lub po prostu pobyć z samym sobą. Nic tak nie napełnia umysłu dobrymi wrażeniami jak krótki wyjazd, choćby weekendowy. Wspaniałe w naszej Polskiej Krainie jest to, że w ramach kościelnych świąt, dostajemy w gratisie wolne od pracy. A o wyznanie nikt nas na szczęście nie pyta. Gdyby pytali i na tej zasadzie przyznawali dni wolne, ateiści byliby najciężej pracującymi obywatelami.
Zmieniając atmosferę, porzucamy utarte nawyki myślowe i otwieramy się na doświadczanie. Słuchanie. Poznawanie. Nawet, jeśli jest to miejsce do którego powracamy stale, już od wielu lat.
Dla mnie najtańszym i najprostszym sposobem na oddech jest wyjazd na wieś do rodzinnego domu. To jak wyłączanie stopera i życie w zgodzie ze starym, przedwojennym zegarem, w którym zastygają w bezruchu wskazówki na szklanej tarczy. Kilka dni spędzonych w małej, nadwiślańskiej wsi uspokaja wiecznie zapracowany umysł; oddech zwalnia, rytm serca dostosowywuje się do prowincjonalnego ruchu mieszkańców a oczy zaczynają widzieć- nie tylko patrzeć.
Kilkukilometrowa wycieczka po polnych drogach, starym kremowym holendrem jest wówczas najlepszą z rozrywek, podobnie jak wyjście po mleko do małego sklepu, w którym kolejka zawija do skrzypiących, nigdy nienaoliwionych drzwi. A kolejka jest istnym sprawdzianem cierpliwości. W takim miejscu nie przeszkadza ani stara kasa fiskalna ani powolna, sprzedająca pani w białym, PRL-owskim fartuchu. Wręcz przeciwnie. Dzieciństwo zamknięte w fantazyjnych obrazkach, zaczyna ożywać z pełną mocą, gdy widzię, że na wsi w której dorastałam, niewiele się zmieniło. Dla mnie, mieszkanie tu było zaledwie poczekalnią, a dla innych jest to cała historia życia z osobliwymi anegdotami, niczym z „Opowieści Galicyjskich” Stasiuka.
Nie bez powodu wielcy medytujący udawali się na odosobnienia. Zaszywali się w gęstych lasach, chowali w jaskiniach. Kiedy pozbywasz się wygód i odcinasz od tego co znasz na codzień, wyostrasz zmysły i przecinasz stare schematy myślowe. Zaczynasz żyć a przestajesz szukać jego sensu, wiedząc, że żadne poszukiwania nikogo nie doprowadziły do rychłego celu. Dopiero porzucenie pragnień i zmagań pozwala osiągnąć cel.
„Nie ma drogi do szczęścia. To droga jest szczęściem”.