Najsławniejszy polski bloger- Tomek Tomczyk, bliżej znany w blogosferze jako Kominek, twierdzi że emocjonalność i bycie opiniotwórczym to podstawa dobrego bloga. Więc dziś będzie emocjonalnie. Biorę w rękę nóż, nacinam delikatnie żyły i przelewam własną krew na wirtualny papier.
Swoją drogą już mam dość tych wszystkich „kominkowych” rad. I rad wszystkich znających się na social mediach i marketingu, co robić by statystyki bloga szły w górę, co robić by zarabiać, jak przyciągnąć reklamodawców i jak zbudować sobie społeczność. Powstają nawet blogi o blogach! Na stronce Pawła Opydo (http://www.zombiesamurai.pl/) można nawet poddać bloga społecznej ocenie. Nie mówię, że to kiepski pomysł. Wręcz przeciwnie- feedback ze strony ludzi którzy znają się na rzeczy może wpłynąć na jakość wizualną i merytoryczną wielu nowo powstałych stron. Sama się zastanawiałam czy nie oddać mojej stronki pod nóż, ale za wczasu się opanowałam. Jest za słaba. I jednocześnie czuję bliżej nieokreśloną presję ze strony „Kominków” i tych wszystkich (sz)panów blogerów by coś zmienić. By być lepsza. By być kolora. Świecąca, migocąca, błyszcząca, wkurwiająca. Jak choinka.
I jak przypuszczam jest to nieuniknione. Postęp w takich dziedzinach życia jak technologie, elektronika, czy social media jest wskazany a wręcz nieunikniony. Najbardziej boli mnie jednak fakt, że tak zwany postęp, jest postępem powierzchownym, gdzie przerost formy nad treścią decyduje o być lub nie być blogerów. Fakty są więc następujące- jak spłycę teksty, dodam tu i ówdzie parę przekleństw, ozdobię stronę banerami, zmienię kolorystykę i zacznę wrzucać foty zrobione lustrzanką droższą niż mieszkanie, to zbuduję sobie społeczność a blog będzie poczytny. Bo żeby być top, trzeba mieć charyzmę. Cokolwiek to oznacza, bo już nie nadążam za zmieniającymi się definicjami tego hasła.
Mam wrażenie, że się nie nadaję do sprintu o statystyki. Media i blogosfera należą głównie do kameleonów potrafiących dostosować się do dynamicznych zmian dyktowanych przez pędzący nie wiadomo ku czemu tłum. Jestem ambitna więc pewnie wkrótce kupię domenę i poświęcę kolejne kilkadziesiąt godzin na zbudowanie kolorowej strony by zadowalała odbiorców. A potem za pół roku znów coś zmienię, znów ulepszę, by zachęcić cały ten pędzący świat by na mnie spojrzał. Grunt bym tylko nie zapomniała przy tym oddychać.
Na zdjęciu Kominek (http://kominek.es/).
Zawsze tak było. Masy są tam gdzie są rzeczy przystępne i proste. Tam gdzie tworzy się coś ambitnego, jest mniej odbiorców.
Dochodzę do takich razem z zespołem, tworząc muzykę. Dochodzimy do wniosku, że powinniśmy upraszczać chcąc żyć z tego w Polsce, mimo że na początku była ambicja.
To smutne, bo realizujesz siebie, ale klepiesz biedę lub na odwrót- realizujesz czyjeś sprzedajne idee ale za konkretne pieniądze. Chociaż naiwnie wierzę jeszcze w odstępstwa od brutalnych reguł panujących na rynku.
W dniu meczu poczujesz lekkie ukłucie. To odezwie się twoja wkurwiona ambicja. Pierdol ambicję! Ambicja tylko boli, a nigdy nie pomaga. Zwalcz ją w sobie. Bo za rok, kiedy będziesz się byczył na Karaibach, powiesz sobie: „Marsellus Wallace miał rację”. – Taki tam cytat z Pulp Fiction 😛
A tak na marginesie uważam, że warto robić w życiu coś ambitnego. Jeśli nie dla ludzi to dla siebie. Dla własnej duszy, własnego „ja”, żeby się nie zatracić i być dalej sobą 🙂
Nawet jeśli nasza ambicja leży w prostocie i zbytnio nas marginalizuje?Czy mówisz raczej o tej ambicji parcia naprzód by ulepszać to co robimy pod wymogi panujące na rynku?
Głównie chodzi mi o ten drugi rodzaj ambicji 🙂
Ja wiedzę tylko jedno rozwiązanie, choć poniekąd męczące, bo trzeba się dwa razy napracować. Raz odwalić chałturę dla mas , a raz to co ma duszę,to co czujesz najmocniej. W pierwszym przypadku to może wbrew pozorom być ciężka praca, w drugim mam nadzieję przyjemność. I choć to przykre, to trzeba pogodzić się z faktem, że ‚czytelników’ opcji drugiej bedzie znacznie mniej, za to wiernych, którzy nie porzucą treści tylko dlatego, że nie odpowiada im kolor czcionki.
I tu nasuwa się pytanie czy iść mimo wszystko pod wiatr czy jednak z wiatrem. Czasami ci, którzy najszybciej się wyłamują ze schematów, żyją najkrócej.
Piękne pytanie, bliskie temu ‚Być czy mieć’ . Ja żyję w rozkroku, choć ponoć najlepsza jest droga środka. Są też tacy, co mówią , że na pewnym poziomie nie na już różnicy. Jestem chyba jeszcze na to za młoda, za głupia, bo nie rozumiem i wydaje mi się, że to się wyklucza.
Z pewnością bycie popularnym wymaga czasu, może szczęścia, przypadku, a może znajomości.Osobiście drażni mnie tylko , gdy ktoś by zostać zauważonym sili się na skandal,kontrowersję itp. Fałsz łatwo odkryć. Pisz więc, co Ci serce dyktuje.
dziękuję 🙂 pozdrawiam ciepło!