Czy potrafisz żyć w prawdzie?
Absolutnej, takiej która wymaga
bycia autentycznym w każdej sytuacji,
również wobec siebie?
Wydaje się, że to proste.
Bo przecież kłamstwa wymagają
kombinowania i wymyślania, a
prawda przychodzi łatwo. Czyż nie?
Otóż nie.
Prawda bywa bolesna.
Niewygodna.
Cierpka.
Niepoprawna politycznie.
Trudna do zaakceptowania.
W związku z tym czasem zrobisz
wszystko, żeby jej nie poznać.
W zasadzie, byliśmy karmieni nauką,
że prawda nie leży w naszym interesie.
Przez lata uczyliśmy się ukrywać,
koloryzować, upiększać i zwodzić.
Bo tak jest prościej i dzięki temu
wszyscy są po naszej stronie.
STOP. Ja tak nie chcę.
Jakiś czas temu, gdy tak skrzętnie
budowany (na piasku) dom rozpadł
się na kawałki, powzięłam decyzję, że
albo teraz albo nigdy.
Czas stanąć po swojej stronie.
Po stronie prawdy.
Przestać udawać.
Mówić, że lubię,
gdy nie lubię.
Mówić, że chcę,
podczas, gdy w ogóle nie
mam na to ochoty.
Uśmiechać się, gdy
w sercu smutek.
I hamować się, gdy
na usta ciśnie się muzyka.
Przez pół roku życia w prawdzie
sporo się o sobie dowiedziałam.
Ale również o innych ludziach.
Bo niektórzy wcale nie chcą, byśmy
byli w prawdzie. I zazwyczaj z
tych samych powodów, dla których
oszukiwaliśmy samych siebie.
Więc kiedy zaczęłam być absolutnie
szczera i mówić to, co myślę, odeszli
ode mnie niektórzy ludzie
Bo „FE! Kama, tak nie wypada!”
Nie wypada mówić, że cesarz jest nagi.
Róbmy jak zawsze. Przymykajmy oczy i
idźmy dalej!
Odeszła osoba.
A potem kolejna.
Ale przyszli też nowi ludzie.
Bardziej podobni to mnie.
Wrażliwi. Tacy, których główną
wartością jest życie w autentyzmie.
Mój wniosek jest więc taki, że
mówienie prawdy jest jak najlepsza
miotełka, która odkurza życie
z tego co, toksyczne i „nie nasze”.
Ale nie to jest najtrudniejsze.
Nie to, że prawda wymaga odwagi,
a wymaga nie lada.
Najtrudniejsze jest bycie
szczerym ze sobą.
Absolutnie, bez przekrętów,
i dopowiedzeń czy ubarwień.
Bez tych wszystkich malutkich oszustw,
które nakładają milion iluzji
na oczy i uszy.
Czasami życie stawia nam na drodze
kogoś, kto mniej lub bardziej
bezpośrednio pokaże nam gdzie jesteśmy
i czy wciąż żyjemy wg własnych zasad.
A przede wszystkim czy nie
mijamy się z prawdą.
Czasem ten ktoś lub coś
pojawia się jak przebłysk.
Kilka dni temu tak miałam.
Spotkałam kogoś,
kto dał mi do myślenia.
Kto pokazał, że trochę się opuściłam
we własnym procesie.
Nic dziwnego, że narzekałam, że wszystko
tak wolno idzie – spojrzałam prawdzie
w oczy – ja po prostu stałam.
Bo wygodnie!
Bo się nie chce.
Bo boli.
Bo wymaga potu.
Ten ktoś pokazał, że „kleję” się
do starych schematów.
Że wpadam w mechanizmy, które wpadałam
przez dwadzieścia lat, zamiast w końcu
je zrozumieć i przepracować u podstaw.
W tej jednej chwili ujrzałam
własne odbicie.
Zobaczyłam jak bardzo potrzebuję zachwytów,
uniesień i ekscytacji. I jak często ich sobie skąpię.
Zamiast dawać je sobie sama,
wciąż zjadam cudze.
A te przecież są:
uwarunkowane,
przemijające,
nietrwałe.
Zrobiłam więc dwie rzeczy:
przypomniałam sobie zobowiązania
jakie podjęłam wobec siebie w sierpniu
ubiegłego roku. Spisałam je i raz jeszcze
odczytałam na głos.
A potem kupiłam sobie kwiaty.
Cały wielki bukiet żółtych tulipanów.
Z zachwytem, podziwem i szacunkiem
podziękowałam sobie za powolny
rozwój, który trwa siódmy miesiąc.
A przede wszystkim, za życie w prawdzie.
W stosunku do siebie, do innych ludzi
i do całego świata.
Wierzę, że to wierność sobie i swojemu sercu
jest jedną z najpiękniejszą z dróg. Bo tylko
w ten sposób masz szansę być z sobą
w prawdziwym kontakcie.
Czy wiesz co się wtedy dzieje?
Wszystko zaczyna do siebie pasować.
Mówię prawdę i wcale się przy
tym nie upiększam. Temu, co
brzydkie też pozwalam być.
Jeśli zdarzyło mi się skłamać,
żeby kogoś nie urazić, lub
żeby samej uszczknąć,
przynajmniej się przyznaję.
Nie da rady inaczej – zobowiązania
wobec siebie właśnie tak działają,
że gdy się mijasz z prawdą, to nagle
zaczyna coś mocno uwierać.
Od kilku dni znów się pilnuję.
Pomyślę, zanim powiem.
Wsłuchuję się w serce i pytam.
Czy to jest prawdą?
Wiesz co się stało? Świat odpowiedział
ludźmi, zjawiskami i „przypadkami”.
Spotykam ludzi z mojej bajki.
Z którymi rozumiem się bez słów.
Klik.
Znajduję się w miejscach, w których
mam być, choć sama nie wiem czemu.
A potem nagle wszystko się wyjaśnia!
I wiem już, że to, co się dzieje, jest przejawem czegoś
większego – jakiejś kosmicznej energii.
Wszystko zaczyna klikać. Pasować do siebie
idealnie i dzieje się to poza moją kontrolą.
Klik.
Klik.
Klik.
Oto nagle z niepasującego puzzla
staję się częścią ogromnej, misternej
układanki, którą Wszechświat
stworzył dla każdego z nas.
KLIK.
Piękny wpis, genialnie obrazuje to co mam aktualnie w głowie ❤ Mądrości życzę i chęci doświadczania. Nawet jak się upadnie to plus jest taki, że można po prostu sobie poleżeć.