Życie to ciągła zmiana.
Kurczenie się i rozszerzanie.
Wdech i wydech.
Umieranie i rozkwit.
Kiedy wybieram się do
kina na jakiś film, zawsze
jestem zaskoczona, że w tak
różny sposób można pojmować życie.
DROGA BOHATERA
Zarówno w filmach, serialach,
jak i książkach, życie bohatera to krzywa
z licznymi zakrętami, która ostatecznie prowadzi
do jakiegoś finałowego końca.
A tymczasem mam głębokie przekonanie,
że życie to okrąg. Albo inaczej – spirala,
która zatacza kilkukrotnie te same koła.
Mam poczucie, że w prawdziwym życiu
nie ma happy endów, bo przecież istnieje
tylko jeden koniec, który czeka wszystkich.
Cała reszta, jakkolwiek „happy” czy „unhappy”
z pewnością końcem nie jestem. Ciąg dalszy nastąpi.
A mimo to uwielbiamy karmić się historiami,
jak z motywu „Drogi Bohatera” Josepha Campbella.
Bohater jest nieszczęśliwy.
Bohater podejmuje wyzwanie.
Bohater wyrusza w długą drogę do siebie.
W końcu po długiej tułaczce spotyka mentora.
Uczy się i przechodzi swoistą transformację.
A potem odbywa się życiowy sprawdzian,
który bohater zawala. Oto sromotna porażka.
Upadek, klęska, przegrana. Ale jednak życie trwa dalej.
Po kilku oddechach bohater wraca na dobrą drogę,
ale już bez mentora. Teraz sam sobie jest mistrzem.
Silniejszy i pełen nadziei wygrywa
cokolwiek to jest (walka z potworem,
odnalezienie skarbu, rozkochanie kobiety,
pokonanie wroga…). W końcu bohater
powraca w rodzinne strony w glorii chwały.
Od tej pory żył długo i szczęśliwie,
a jego dni wypełnione były
słodkim miodem i miłością.
Zauważ, że 90% wszystkich filmów
i 99% animacji dla dzieci
posiada właśnie taką konstrukcję

Lubimy myśleć o życiu w podobny
sposób. Stwarzamy sobie w głowie
epickie opowieści na swój własny temat:
„I wtedy zaszła we mnie przemiana”.
„Moje życie uległo zmianie w
tamtym kluczowym momencie”
„Po kryzysie stałem się innym człowiekiem”.
A tu niespodzianka.
Życie takie nie jest.
Jest zdecydowanie mniej epickie
i bardziej przypomina film „Dzień Świra”
niż „Władcę Pierścieni”.
Owszem zmiany zachodzą.
Ale są mniej dramatyczne, nie tak teatralne,
głośne, kolorowe czy oczywiste.
Największe zmiany zadziewają się w ciszy.
A nam osobiście bardzo trudno je dostrzec.
To, co z pewnością szkodzi, to
nieustanne poddawanie
naszego rozwoju ocenie.
Zamiast pozwolić rzeczom się wydarzać,
oceniamy, albo co gorsza
porównujemy się z innymi.
„Za wolno”.
„Nie tak miało być”.
„Oni już tam, a ja
wciąż tu stoję”.
ZMIANY A STATUS QUO
Zmiany zadziewają się w ciszy.
Nie są ani huczne, ani epickie
ani pełne fajerwerków.
Są ledwie zauważalną reakcją
na pewne sytuacje.
Coś, co kiedyś wyprowadzało nas z równowagi,
teraz jest zwykłą sytuacją, której
przyglądamy się z boku – ze spokojem.
Zmiana i rozwój są wytworzeniem w sobie
nowego nawyku – sposobu funkcjonowania,
który wspomaga a nie niszczy.
Transformacja jest inną reakcją, albo jej brakiem.
Jest pełną odpowiedzialnością.
Akceptacją i głębokim zrozumieniem.
I choć wszyscy pragniemy wielkich,
przełomowych zmian, to z drugiej strony,
boimy się. Lubimy przecież tkwić w
bezpiecznym status quo.
Więc to, że zmiany wydarzają się
bardzo powoli i niezauważalnie
jest czymś dobrym. Budującym. Bezpiecznym.
Zamiast rzucić nas o ścianę,
Wszechświat podchodzi do nas z miłością.
Dostajesz na raz tyle, ile udźwigniesz, ale
żeby się nie przewrócić.
Nie mniej. Nie więcej.
Zdarza mi się często podchodzić
do swojego rozwoju w sposób
subiektywny, surowy i krytyczny.
Na drodze spotykam osoby,
które opowiadają o swoich procesach.
W ich opowieściach słyszę „wielkie zmiany”.
Myślę wtedy: dlaczego u mnie nic
się nie zadziewa? Czemu wciąż tkwię w miejscu?
Potem jednak przychodzi refleksja.
„Sprawdź gdzie byłaś pięć lat temu.
Pamiętasz? I co, czy faktycznie
nic się nie zmieniło?”.
Wiesz co mi w tym pomaga?
Moje dzienniki. Prowadzę je od siedmiu lat.
Kiedy nachodzi mnie wątpliwość, wystarczy, że
wezmę z półki ten pierwszy – 2013 rok.
„28 maja 2013, Gdańsk, godz. 7.45 – Życie mnie boli. Czemu nie
mam przyjaciół? Tak bardzo potrzebuję się komuś
wygadać (…), Mam dość roboty w call center (…)
Właścicielka mieszkania znów podwyższyła czynsz,
jestem załamana. To już drugi raz w tym roku…”
Serio? Nic się nie wydarzyło?
No skoro nie, to może zechcesz wrócić do 2013?
Nie chcesz? Ok, czyli przyznajesz, że
W TWOIM ŻYCIU ZASZŁY SPORE ZMIANY…?

Teraz robię jeszcze jedną dodatkową rzecz.
Oprócz dzienników prowadzę kalendarz.
Mam taki różowy, duży terminarz z dużą
ilością pustych stron na osobiste notatki.
Przy każdym dniu zapisuję jak się czuję,
co było problemem, a co było odkryciem.
W jednym zdaniu opisuję również co w
danym dniu robiłam. Po kilku miesiącach
wytwarza się pewien oczywisty algorytm.
Tam, gdzie pojawia się gniew/rozpacz/zniechęcenia
są też pewne konkretne mechanizmy działania
i nawyki, które do tych uczuć doprowadziły.
I na odwrót.
Tam gdzie jest spokój/zadowolenie/współczucie
są również pewne działania, które przyniosły
szybkie, emocjonalne sprzężenie zwrotne.
To niesamowite.
Dzięki takiemu kalendarzowi
uczuć, można bardzo szybko wyłapać, co szkodzi
nam i innym, a co nas buduje i czyni z nas kochających.
Wtedy wystarczy po prostu kontynuować te działania,
które przynoszą jak największy pożytek w jak najdłuższej
perspektywie czasu i obejmują jak największą liczbę istot.
PODSUMOWANIE
Prawie każda większa zmiana zadziewa
się spiralnie. Idziemy po spirali, zataczając
koła, i niekiedy dziwimy się, że po raz kolejny
widzimy te same drzewa i strumyki.
Bardzo łatwo wtedy wpaść w pułapkę
myślenia: Już tu byłem. A więc błądzę bez celu.
A tymczasem jesteś wyżej. Patrzysz na las
z innej perspektywy. Rok temu widziałeś pnie,
dziś widzisz korony drzew, a za kilka lat
zobaczysz wierzchołki – taka perspektywa
z lotu ptaka.
Cokolwiek więc masz więc do zrobienia,
zrób to. Nie kombinuj, nie porównuj,
nie oceniaj.
Prawdziwa zamiana
zadziewa się w ciszy.
„Bądź zmianą, którą chcesz ujrzeć w świecie”
Mahatma Gandhi