Matka, córka, siostra,
opiekunka, przyjaciółka,
strażniczka, kochanka.
Wiedźma, indywidualistka
dzikuska, altruistka, artystka,
intelektualistka, romantyczka.
Siedziałam w Kręgu Trzynastu
Kobiet i patrzyłam na nie wszystkie.
Każda inna.
I każda przyszła na Krąg
z inną jakością i własnym ciężarem.
Każda wnosiła coś, czego
nie miała ta obok.
Piękne.
Wysokie.
Niskie.
Szczupłe,
inne większe.
Niektóre miały włosy
splecione w misterne
koki i warkocze.
Inne z czupryną gęsto
okalającą ich twarz.
Niektóre włosy były w nieładzie, inne
gładko zaczesane.
Kobiety w sukienkach.
Kobiety w spodniach,
swetrach i bluzach,
Pofarbowane.
I siwe.
Dwudziestoletnie.
Trzydziestoletnie.
Czterdziestoletnie.
Siedziałam w swoim pierwszym
Kręgu Kobiet, bo czułam, że właśnie
nadszedł na to odpowiedni czas.
Bo przecież od dawna
stoję w miejscu.
I tęsknię.
Za własnym plemieniem.
Za relacją z inną kobietą.
Za kobietą w sobie wreszcie
Impas.
Tak nazwałabym ten czas
i miejsce w którym jestem.
Bezruch.
Choć pozornie dzieje się
tak wiele.
Utknęłam.
Prawda jest taka, że
nie mogę ruszyć od dawna,
choć przecież tak dużo robię.
Odkrywam nowe miejsca i ludzi.
Praktykuję. Medytuję. Oddycham.
Warsztaty,
książki,
wydarzenia.
A jednak – stoję.
I to co miało pomóc,
uwięziło.
Czuję to w ciele.
W permanentnych
napięciach mięśniowych.
Czuję to w otoczeniu.
Bo konflikty w relacjach
powracają boleśnie
niczym ciężki bumerang.
Nie akceptuję kobiety w sobie.
Nie akceptuję czułości.
A dzikość siedzi zamknięta w klatce.
Jestem po trzydziestce, a
nigdy nie pozwoliłam sobie na bycie
kobietą w pełni…
jedynie peryferyjnie.
Zaczęło się od mamy.
A mama niepewność wzięła
od babci. A mama babci szybko umarła.
Tak więc utworzył się pokoleniowy
łańcuch kobiet zagubionych, niepewnych,
agresywnych i wypierających.
Z utrąconą żeńskością, która w
krytycznych momentach nabierała
przykrych zniekształceń.
Mam trudne (żeby nie powiedzieć kiepskie)
relacje z kobietami.
Najtrudniejsza z relacji to ta
z kobietą we mnie.
Z tą, która chciałaby śpiewać
i krzyczeć, ale tego nie robi.
Bo”fałszuje”.
Z tą która kocha malować,
ale przecież szkoda czasu bo nie umie.
Kocham pisać, ale ile razy to już słyszałam
„Ale banał”? Nie zliczę. A wszystkie
krytyki chowałam głęboko w sobie.
Chyba najbardziej kobietą byłam
we wczesnym dzieciństwie.
Krzyczałam.
Wchodziłam w głębokie kałuże,
kąpałam się w jeziorach,
czego teraz nigdy nie robię.
Zmyślałam na poczekaniu znudzonym
koleżankom bajki. Tupałam nogą.
Wystawiałam podwórkowe spektakle.
I śpiewałam.
Śpiewałam. Śpiewałam.
Nie z głowy. Nie z nut. Ale z serca.
A potem przylgnęły do mnie
pierwsze programy.
Że nie potrafię.
Że nie wypada.
Że to brzydkie.
Że niebezpieczne.
Więc choć rosłam, to jednak
malałam wewnętrznie.
Z motyla transformowałam
się w szarą gąsienicę.
Coraz bardziej skrytą.
Zamkniętą.
Niepewną.
Lękliwą.
Tak. Czuję lęk.
Codziennie.
Teraz też, zwłaszcza gdy
wszystkie na mnie patrzycie.
Podniosłam wzrok.
Patrzyło na mnie trzynaście
par pięknych oczu.
Nieoceniających. Sprawiedliwych.
Kochających. Całkowicie tolerujących.
W każdej z nich przejrzałam się
jak w lustrze.
Jestem czuła.
Widzę to w kobiecie po lewej.
I jestem krzykliwa, a wiem to
od kobiety po prawej.
Płaczliwa.
Odważna.
Frywolna.
Zagubiona.
Przebojowa.
Gadatliwa.
Milcząca.
Już czas.
Już czas pozwolić odejść wgranym programom.
Już czas pożegnać hałas, którego się najadłam.
Odsiać moje od niemoje.
Sprawdzić.
Poznać.
Posłuchać.
I zobaczyć.
Zaśpiewać wstyd.
Zatańczyć miłość.
Namalować zagubienie.
Ugotować z radości.
Przede wszystkim wyjść z głowy
i żyć ciałem.Spełnić własny sen o
byciu sobą autentyczną.
W bólu i łzach.
W złości i szczęściu,
tak okrutnie nieidealną.
Matka, córka, siostra,
opiekunka, przyjaciółka,
strażniczka, kochanka.
Wiedźma, indywidualistka
dzikuska, altruistka, artystka,
intelektualistka, romantyczka.
Siedziałam w Kręgu Trzynastu
Kobiet i kochałam je wszystkie.
Ale to jest pięknie napisane.. 👌😏
dziękuję Kochana