Masz czasem wrażenie, że nie
pasujesz do własnej rodziny?
Że jesteś tak całkowicie różny i
odstający, że aż nieprawdopodobne,
że trafiłeś właśnie tu?
Ja tak miałam przez całe życie.
Zawsze inna, zawsze pod prąd.
Podczas, gdy nadrzędną cechą
większości osób w mojej rodzinie
był ekstrawertyzm oraz całkowite
przystosowanie, to ja miałam odwrotnie.
Nie lubiłam spotkań towarzyskich,
ani co sobotnich wyjazdów do miasta.
Nie lubiłam nocnego trybu życia,
dużego zamieszania i hałasu,
a założenie rodziny nigdy
nie było moim celem.
Ale ta inność przejawiała się
głównie w formie planów,
marzeń i wartości życiowych.
W wieku 16 lat stałam się
agnostyczką, by potem przechylić się
w stronę ateizmu.
Międzyczasie przeszłam na wegetarianizm
a przy stole zaczęłam prowadzić gorące debaty na
temat wartości życia czujących istot.
W wieku 20 lat trafiłam na capoeirę
i wpadłam totalnie.
Dziś myślę, że wcale nie chodziło
o sztuki walki, ale o głośny śpiew.
Po dwóch godzinach treningu stawałam
razem z innymi w wielkim kręgu
i w rytm uderzeń bębna
śpiewałam po portugalsku.
Rodzice myśleli, że jestem w sekcie.
To tam poznałam mojego pierwszego
chłopaka. Miał dredy do pasa
i palił marihuanę.
Potem, spędzając wakacje na wsi,
zwoziłam do domu książki o zen.
Celowo zostawiałam je
na widoku, żeby rodzice mogli pytać.
A ja żebym mogła merytorycznie
odpowiadać.
Międzyczasie zmieniali się partnerzy.
A także zainteresowania i książki na stole.
Pojawiły się podręczniki
o buddyzmie tybetańskim,
o prawach zwierząt, o jodze,
szamanizmie i psychologii.
Pisałam opowiadania,
czytałam baśnie,
tworzyłam wiersze.
Uczyłam się ajurwedy,
chodziłam na akupunkturę,
tworzyłam ziołowe mieszanki.
Próbowałam medytować, i
ćwiczyć jogę, choć jeszcze wtedy
w zasadzie jej nie znałam.
Moimi mentorami w zależności
od dnia byli: Kasia Miller, Wojtek Eichelberger,
Victor Frankl, Carl Gustav Jung i Arnold Mindell.
A za zarobione pieniądze, zamiast
na Kretę jechałam na miesiąc pod namiot.
Rodzina twierdziła, że jestem
co najmniej… dziwna.
Mimo to, każdego roku przy wigilijnym stole
byłam pytana:
kiedy ślub?
kiedy dzieci?
kiedy stała praca?
No i kiedy wreszcie się uspokoję
i skończę z tymi dziwadłami…?
Odpowiadałam zawsze, że jestem
powołana do innych rzeczy.
I o ile moi rodzice zrozumieli i zaakceptowali,
o tyle dalsza rodzina wciąż myśli, że to żart 🙂
Bo przecież nie wiem na czym polega życie.
Bo jestem jeszcze młoda.
Naiwna. Lub nie spotkałam właściwego:
mężczyzny,
szefa,
pracy,
instynktu.
Zaakceptowałam to. Choć czasem
kuło ludzkie niezrozumienie.
Aż do niedawna, gdy natrafiłam na cytat
Berta Hellingera (tego od rodzinnych ustawień).
Po przeczytaniu coś puściło.
Poczułam spokój, bo znalazłam
prawdę o sobie. Oto on:
„Jesteś marzeniem
wszystkich swoich przodków”.
„Tak zwane ‚Czarne Owce’ rodziny są
w rzeczywistości poszukiwaczami dróg
wyzwolenia dla drzewa genealogicznego.
Ci członkowie drzewa, którzy nie dostosowują się
do zasad lub tradycji systemu rodzinnego,
którzy stale szukają, aby zrewolucjonizować
przekonania, w przeciwieństwie do dróg
naznaczonych tradycjami rodzinnymi,
ci krytykowani, osądzani, a nawet odrzucani,
są powołani do uwalniania drzewa powtarzających
się historii, które frustrują całe pokolenia.
‚Czarne owce’, ci, którzy się nie adaptują,
ci, którzy krzyczą,
buntują się,
naprawiają,
detoksykują
i tworzą nową, kwitnącą gałąź.
Niezliczone niespełnione pragnienia,
niespełnione sny,
sfrustrowane talenty naszych przodków
manifestują się w ich buncie, szukając swego ujścia.
Drzewo genealogiczne, przez bezwładność,
będzie chciało nadal utrzymywać kastracyjny
i toksyczny kierunek swojego pnia,
co sprawia, że twoje zadanie jest trudne
i problematyczne.
Jednak nikt nie może sprawić,
byś zwątpił.
Zaopiekuj się swoją
wyjątkowością jako najcenniejszym
kwiatem swojego Drzewa.”
Bert Hellinger
***
I nagle widzę jak
wszystko się zgadza.
Bo gdy patrzę wstecz widzę
moją mamę, która nigdy nie czuła
instynktu macierzyńskiego, ale
żyjąc na małej wsi, czuła, że „musi”.
I widzę moją babcię. Matkę czwórki dzieci.
Kobietę odważną, szaloną, przebojową,
od „zawracania chmur”, która chciała
żyć za dwie, ale wyszło … inaczej…
Ile jeszcze było takich historii
po stronie kobiet w mojej rodzinie?
Nie wiem, bo mam informacje
tylko z dwóch pokoleń.
Może cofnę się jeszcze, żeby
wysłuchać,
zrozumieć i
odpuścić.
Podziękować przodkiniom,
które miały marzenia,
ale poległy.
Zwolniły. Wycofały się.
Lub wystraszyły.
Ostatecznie przecież, to dzięki nim
jestem tu gdzie jestem. I jestem tym
kim mnie uczyniły.
Przez myśli,
słowa
działania
sny
i życzenia.
Dla Was i dla siebie zaopiekuję
się kwiatem naszego Drzewa.
Wow, dziękuję za ten tekst. Daje do myślenia. Siła jest kobietą, a Ty masz odwagę być najlepszą wersją siebie, taką, którą Ty najbardziej lubisz.
Dzięki Bagatelka! ❤